MOJA CÓRKA I MÓJ ZIĘĆ ZGINĘLI 2 LATA TEMU – AŻ PEWNEGO DNIA MOJE WNUCZYKI KRZYKNĘŁY: «BABCIU, PATRZ, TO NASZA MAMA I TATA!»

**Dziennik osobisty**

Moja córka i zięć zginęli dwa lata temu aż pewnego dnia moje wnuki krzyknęły: Babciu, patrz, to nasza mama i tata!

Byłam z Zosią i Kacprem na plaży, gdy nagle wskazali na pobliską kawiarnię. Serce zamarło mi w piersi, gdy usłyszałam słowa, które wywróciły mój świat do góry nogami. Para siedząca przy stoliku wyglądała dokładnie jak ich rodzice, których od dwóch lat nie było między nami.

Żałoba zmienia człowieka w sposób, którego się nie spodziewasz. Czasem to tępy ból w klatce piersiowej. Innym razem uderza z całą siłą, jak pięść w twarz.

Tego ranka w kuchni, wpatrując się w anonimowy list, czułam mieszankę nadziei i przerażenia.

Dłonie drżały mi, gdy ponownie czytałam słowa: Oni naprawdę nie odeszli.

Biała, nieskazitelna kartka niemal parzyła mi palce. Myślałam, że radzę sobie z żałobą, że buduję stabilne życie dla Zosi i Kacpra po tragicznym wypadku mojej córki Anny i jej męża Marka. Ale ten list uświadomił mi, jak daleko odeszłam od rzeczywistości.

Zginęli dwa lata temu. Pamiętam, jak bolesne było odpowiadanie na pytania dzieci: Gdzie są rodzice? Kiedy wrócą?

Miesiące zajęło mi wytłumaczenie im, że mama i tata nigdy nie wrócą. Serce mi się krajało, gdy mówiłam, że muszą nauczyć się żyć bez nich, ale że zawsze będę przy nich.

Po wszystkich tych staraniach, anonimowy list sugerujący, że Anna i Marek żyją, był niewiarygodny.

Oni naprawdę nie odeszli? szepnęłam, opadając na krzesło. Co to za okrutna gra?

Miałam już wyrzucić list, gdy telefon zadrżał.

To był bank powiadomienie o transakcji na karcie córki, którą zachowałam tylko po to, by mieć choć cząstkę jej przy sobie.

Jak to możliwe? wyszeptałam. Ta karta od dwóch lat leży w szufladzie. Kto mógł ją użyć?

Natychmiast zadzwoniłam na infolinię.

Dzień dobry, jestem Tomek. W czym mogę pomóc? odezwał się konsultant.

Dzień dobry. Chciałabym sprawdzić ostatnią transakcję na karcie mojej córki, powiedziałam.

Oczywiście. Proszę podać pierwsze i ostatnie cyfry karty oraz relację z właścicielem konta.

Podałam dane i wyjaśniłam: Jestem jej matką. Zginęła dwa lata temu, a ja zajmuję się jej sprawami.

Chwila ciszy, potem ostrożna odpowiedź: Przykro mi to słyszeć, pani. Wydaje się, że na tej karcie nie ma ostatnich transakcji. Ta, o której pani mówi, została zrealizowana kartą wirtualną powiązaną z kontem.

Kartą wirtualną? Nigdy nie zakładałam takiej. Jak to możliwe?

Karty wirtualne działają niezależnie od fizycznej i pozostają aktywne, jeśli nie zostaną wyłączone. Czy mam ją dezaktywować?

Nie, proszę zostawić. Może mi pan powiedzieć, kiedy została utworzona?

Po chwili odpowiedział: Tydzień przed datą domniemanej śmierci córki.

Dreszcz przeszedł mi po plecach. Dziękuję, Tomek. To wszystko.

Rozłączyłam się z ciężkim sercem i zadzwoniłam do mojej przyjaciółki Hani.

To niemożliwe, zawołała. To musi być pomyłka.

Ktoś chce, żebym uwierzyła, że Anna i Marek żyją. Ale po co? Dlaczego ktoś miałby robić coś takiego?

Kwota transakcji nie była duża 100 zł w lokalnej kawiarni. Część mnie chciała tam pójść, ale inna bała się, co mogę odkryć.

Postanowiłam sprawdzić to w weekend, ale to, co się stało w sobotę, zmieniło wszystko.

Byliśmy na plaży, dzieci bawiły się w płytkich falach, ich śmiech rozbrzmiewał po piasku. Pierwszy raz od dawna wydawali się tak beztroscy.

Hania i ja leżałyśmy na ręcznikach, obserwując je, gdy nagle Zosia krzyknęła:

Babciu, patrz! Chwyciła Kacpra za rękę, wskazując kawiarnię. To nasza mama i tata!

Serce zamarło. Kilkadziesiąt metrów dalej siedziała kobieta o postawie Anny, schylona nad mężczyzną, który wyglądał dokładnie jak Marek.

Zostań z dziećmi, proszę, powiedziałam do Hani, głos mi drżał. Zgodziła się, choć niepokój malował się w jej oczach.

Ruszyłam w stronę pary.

Wstali i skierowali się wąską ścieżką wśród trzcin i dzikich róż. Szłam za nimi w pewnej odległości.

Rozmawiali, śmiali się. Kobieta odgarnęła włosy za ucho dokładnie jak Anna. Mężczyzna lekko utykał tak jak Marek.

Wtedy usłyszałam, jak mówią:

To ryzykowne, ale nie mieliśmy wyboru, Ewo, powiedział mężczyzna.

*Ewo? Dlaczego ją tak nazywa?*

Skręcili w ścieżkę wysypaną muszlami, prowadzącą do domku otoczonego kwitnącym bluszczem.

Gdy weszli do środka, wyjęłam telefon i wybrałam 112. Słuchałam operatorki, tłumacząc tę niemożliwą sytuację.

Stałam przy płocie, nasłuchując. Nie mogłam uwierzyć w to, co się działo.

W końcu zebrałam się na odwagę i podeszłam do drzwi.

Zadzwoniłam.

Cisza. Potem kroki.

Drzwi się otworzyły i stała tam moja córka. Jej twarz zbladła, gdy mnie poznała.

Mamo? wyszeptała. Jak jak nas znalazłaś?

Zanim zdążyłam odpowiedzieć, za nią pojawił się Marek. W oddali rozległy się syreny.

Jak mogliście? Głos mi się załamał. Wiedzieliście, przez co przeszliśmy?

Podjechały radiowozy, dwóch funkcjonariuszy podeszło szybko.

Będziemy musieli zadać kilka pytań, powiedział jeden z nich. To nie codzienny widok.

Anna i Marek, teraz jako Ewa i Michał, zaczęli opowiadać swoją historię.

Nie miało tak być, Anna mówiła drżącym głosem. Byliśmy zdesperowani. Długi, lichwiarze grozili nam. Nie chcieliśmy, by dzieci były w to wciągnięte.

Marek westchnął. Myśleliśmy, że jeśli znikniemy, będą mieli lepsze życie. Odejście było najtrudniejszą rzeczą, jaką zrobiliśmy.

Przyznali, że upozorowali śmierć, by uciec przed wierzycielami. Zmienili nazwiska, wyjechali do innego miasta.

Ale nie mogłam przestać myśleć o dzieciach, przy

Rate article
MOJA CÓRKA I MÓJ ZIĘĆ ZGINĘLI 2 LATA TEMU – AŻ PEWNEGO DNIA MOJE WNUCZYKI KRZYKNĘŁY: «BABCIU, PATRZ, TO NASZA MAMA I TATA!»