Zamknęłam za sobą drzwi sypialni spokojnym, ale stanowczym ruchem. Po raz pierwszy od dawna poczułam głęboki spokój. Nie ciszę pustego mieszkania ani cichego wieczoru, ale wewnętrzny spokój kobiety, która wreszcie powiedziała to, co miała do powiedzenia.
Usiadłam na krawędzi łóżka i przyciągnęłam do siebie sukienkę. Przesuwając palce po delikatnym materiale, przypomniałam sobie dzień, gdy po raz pierwszy zobaczyłam ją w witrynie. To był zwykły wtorkowy wieczór, wracałam zmęczona z pracy, myślami pogrążona w codziennej rutynie. Gdy dostrzegłam ją w sklepowym oknie, zatrzymałam się instynktownie. Nie chodziło tylko o sukienkę. Chodziło o wolność, by sobie na coś pozwolić. O pozwolenie sobie na poczucie, że zasługuję.
Lata tłumiłam w sobie takie pragnienia. Nie dlatego, że nie było mnie stać, ale dlatego że głos Marka, zawsze obecny gdzieś w tle, szeptał: to marnotrawstwo, to niepotrzebne, nie potrzebujesz tego. I powoli zaczęłam wierzyć, że moje pragnienia są błahostką. Że nie mam prawa. Że muszę być rozsądna, skromna, oszczędna.
Ale tego wieczoru, gdy wypowiedziałam na głos swoją prawdę, poczułam, jak krok po kroku uwalniam się z kokonu wstydu i uległości.
W drugim pokoju Marek stał w ciemności, trzymając w dłoni zgnieciony paragon. Słowa, które wypowiedziałam, dźwięczały mu w głowie, jedno po drugim. Nie mógł ich zignorować. Czuł ich ciężar w piersi.
Dla niego te wszystkie lata były o kontroli. Nazywał to odpowiedzialnością, troską, równowagą finansową.
Tłumaczył sobie każdy zakaz, każde wyrzuty. Mówił sobie, że działa dla wspólnego dobra. Ale co to za wspólne dobro, w którym tylko on decydował, co należy do potrzeb, a co jest fanaberią?
Gdy pokazałam mu własne wydatki, cierpliwie zapisane w notesie, poczuł pustkę w żołądku. Nie tylko dlatego, że miałam rację, ale dlatego że zrozumiał, iż nie widział mnie naprawdę od lat.
Kochał mnie? Tak. Na swój sposób. Ale czy mnie szanował? Nie.
Rano byłam już obudzona. Umyłam twarz, uczesałam włosy, zrobiłam ulubioną kawę. Sukienka była przygotowana na wieszaku. Tego dnia założę ją. Nie dla Marka. Nie dla kolegów z pracy. Dla siebie.
Marek pojawił się w drzwiach, wyglądając na zmęczonego i bezbronnego. Miał potargane włosy i czerwone od bezsenności oczy.
Dzień dobry powiedział cicho. Możemy porozmawiać?
Popatrzyłam na niego przez chwilę. W końcu skinęłam lekko głową.
Mów.
Wziął głęboki oddech.
Popełniłem błąd. Wielki. Przez lata zwalałem wszystko na twoje barki i żądałem w zamian posłuszeństwa. Nie potrafiłem cię zobaczyć. Chciałem, żebyś była partnerką, ale zachowywałem się jak szef. I teraz nie wiem, czy da się to naprawić.
Milczałam. Trzymałam filiżankę kawy w dłoniach.
Byłem niesprawiedliwy ciągnął. Traktowałem swoje pieniądze jako swoje, a twoje jako rodzinne. Kupowałem, co chciałem, kiedy chciałem, nawet nie zastanawiając się, czy się zgodzisz. A tobie kazałem się tłumaczyć z każdej drobnostki.
Zamilkł.
Nie wiem, czy jeszcze chcesz ze mną zostać. Ale jeśli chcesz jeśli chcesz, chciałbym się nauczyć. Być mężczyzną, który nie rozkazuje, ale pyta. Nie narzuca, ale słucha.
Odstawiłam filiżankę i wstałam.
Marku, dziękuję ci za te słowa. Ale widzisz zmiana nie przychodzi po jednej rozmowie. Nie mogę ci nic obiecać. Mogę tylko powiedzieć, że od dziś wybieram siebie. Będę uważna, ale nie dlatego, że tego ode mnie chcesz. Tylko dlatego, że tak czuję.
Kocham cię, Kasia.
I ja cię kochałam. Ale miłość bez szacunku zaczyna boleć. A ja nie chcę już więcej cierpieć.
Wzięłam sukienkę i skierowałam się do drzwi. Zanim wyszłam, odwróciłam się:
Dziś zakładam tę sukienkę dla siebie. Nie dla ciebie, nie dla nikogo. To pierwszy dzień, gdy wybieram siebie.
Wyszłam, zostawiając za sobą ciche mieszkanie i mężczyznę, który po raz pierwszy zrozumiał, że prawdziwa miłość to nie posiadanie, ale wolność.